środa, 16 kwietnia 2014

New name, new beginning

     Drogi pamiętniczku, słodziutki niczym pieczone ziemniaczki oblane złocistym miodem, w ramach oszczędności piszę dzisiaj krwią. Krwią niewiernych.
      Zacznę jednak od początku, czyli od wczoraj! Niezmiernie mi przykro, że nie wypełniłam mojego świętego obowiązku i nie zanotowałam dokładnie swojego wczorajszego jadłospisu, a także wszelkich wydarzeń. Oczywiście, teraz, gdy sobie o tym przypomniałam, nie spocznę dopóki nie nadrobię tego zaniedbania!
      Kochany pamiętniczku, gdy ostatnio pisałam stoczyliśmy niezwykłe przygody w pewnej jaskini, a ten Ponury krasnolud wydał się... jeszcze bardziej ponury. Niestety, nie odkryłam jeszcze co go trapi, ale na pewno nie jest to błogosławieństwo Morra, wydaje się na to stanowczo zbyt żwawy.
       Po zjedzeniu smakowitej, niekończącej się kiełbasy z Nuln zapiekanej w pyszniutkich ziemniaczkach, wyprowadziliśmy konie wraz z wozem i na drodze dyplomatycznego głosowania, uzgodniliśmy, że w czasie gdy drużyna będzie spać, ten który zaznał najwięcej odpoczynku, czyli krasnolud, będzie powoził.
      Ach, jakie przyjemne miałam wtedy sny! Słodkie bułeczki z ziemniaczkami i prawdziwą domową szyneczką! Pochłaniałam zapachy, obrazy... I oczywiście pokarm. Niestety, mimo iż nie dałam się tak łatwo obudzić tupnięciu woźnicy, wystarczyło by ten zdradliwy elf krzyknął 'ziemniaki gotowe', by wyrwać mnie z krainy wspaniałości! Swoim wrzaskiem obudziłam tym samym Iludil, i w ten sposób wyrwani z objęć mojego bóstwa stanęliśmy przed drzwiami jakiegoś przybytku.
     Moi towarzysze chcieli wspólnie zbadać budynek, z którego dobiegały wesołe odgłosy, jednak zauważywszy wyraz mojej twarzy, gdy patrzyłam głodna na wielkiego, apetycznie wyglądającego konia, Iludil postanowiła ze mną poczekać. W momencie pojawienia się młodego chłopaka, który zabrał od nas dwa, ogromne, chodzące kawałki mięska, weszłyśmy do gospody w ślad za naszymi wątpliwymi przyjaciółmi.
       Jak się okazało, całość należała do niejakiego Bluemana Bluementeina, jeżeli mnie pamięć nie myli. Co ważniejsze, miejsce wypełniał zapach świeżo pieczonych ciastek! Krasnolud zdążył już zakupić nocleg dla naszej czwórki oraz smakowitą kolację, wraz z "wyśmienitym, znanym na prawie całym świecie piwem Bluemensteina". Zasłuchani w muzykę barda, próbując zrozumieć o czym śpiewa, a nawet nieudolnie dołączyć się do melodii, przyjrzeliśmy się pozostałym gościom. Nikt z nas nie odważył się spróbować zmierzyć z podejrzanym jegomościem grającym w kości, naszą uwagę przykuła grupka ludzi skupionych wokół gospodarza, który przemówił:
       - Konkurs picia piwa! Zwycięzca otrzyma antałek mojego doskonałego, znanego na prawie całym świecie piwa Bluemensteina!
       Cóż za wyborna okazja! Można coś wygrać! Wygrywanie jest wspaniałe, zaczęliśmy więc wspólnie przekonywać Ponurego, by wziął udział, krasnoludy mają przecież mocną głowę. A przynajmniej powinny. I wtedy, mój najdroższy pamiętniczku, słodziutki przyjacielu popełniłam błąd. Powiedziałam słowa, których żałuję do teraz...
       - Dawaj Ponury, rozchmurz się! Piwo jest pomocą na wszystkie smutki! Jeśli Ty pójdziesz, to ja też!
        Przekonany moim niezaprzeczalnym urokiem osobistym, muskularny, brodaty i nieprzeciętnie niski najemnik musiał wziąć udział w konkursie, a ja, związana obietnicą, wraz z nim. Początek był bardzo dobry, ta nieszczególnie ładna panienka upadła, ba! Udało mi się trafić do pierwszej czwórki. W pewnym momencie zaczęło mi się kręcić w głowie... Zachwycona swoim nowym rekordem w piciu tego zacnego trunku, podniosłam kolejny kufel i... Ponownie wpadłam w objęcia Morry. Było całkiem przyjemnie. Co więcej miałam rację, krasnolud wygrał! Wyglądając jeszcze gorzej niż zwykle udał się na spoczynek.
        W czasie mojego zasłużonego odpoczynku, nasz wysoki złodziej zawarł układ z niejakim Helmutem, mieliśmy służyć za ochronę w transporcie soli. Gdy to teraz wspominam pamiętniczku, zdaję sobie sprawę, że ani wtedy, ani później nikt z nas nie zapytał, ani gdzie jedziemy, ani skąd jest owa sól. Odpowiedzią na wszystkie pytania, okazał się zysk. Złote Korony. Pieniądze. Złote Monety Warte Dużo Złocistych Ziemniaków. Nawet na pytanie, co stało się z poprzednimi ochroniarzami.
        Podobno przytulałam się do podłogi przez jakąś godzinkę, nim wstałam i podeszłam do karczmarki.
       - Ja... W-woda. - Powiedziałam zgrabnie, a moja prośba została wynagrodzona całym dzbanem. Wody. Wylanym na mnie.
       Odświeżona, przekąsiłam kilka ciastek, po czym doznałam przebłysku mojej niebywałej inteligencji i ponownie podeszłam do tej miłej kobiety. Niestety, z okruszkami w buzi i alkoholem w żołądku, byłam odrobinę niezrozumiała.
       - Ja... W-woda. Dzbaaaaan. Woooda. Mokro. - Pomagałam sobie w opisie odpowiednimi gestami, a moje starania zostały nagrodzone całym dzbankiem wody, który wraz z cudowną Iludil wniosłam na górę.
       Minimalnie zamroczona, zapomniałam nie tylko o zabezpieczeniu drzwi przed nocnymi wizytami, ale także o wieczornym wpisie, mój cudowny pamiętniczku, i co najgorsze o modlitwie do najwspanialszego Morra.
       Brak modlitwy władca mojego życia, losu, śmierci, snów a nawet serca, ukarał brakiem... snów. Wybudzona krzykami Helmuta, wypiłam dzban wody, dzięki czemu nie odczuwam dziś zbyt wielu skutków wczorajszej zabawy.
       I w ten sposób wyruszyliśmy w podróż! Na drogę zrobiliśmy sobie smaczne kanapki, moja składała się z ciastek. Przekładanych ciastkami. Przed wyjazdem stanęłam przed Helmutem, i rzekłam, że ' Jestem na Twoje usługi panie', na co mój rozmówca oraz wszyscy obecni przybrali dziwny wyraz twarzy.
       Zatrzymaliśmy się na postój koło kapliczki Morra, gdzie odnowiłam błogosławieństwo na naszym ekwipunku i odprawiłam długie modlitwy. W tym czasie Ponury ostrzył topór. O brodę. A Helmut wziął elfa na stronę, i zaproponował mu układ. Mieliśmy odzyskać mapę do jakiegoś skarbu. Została skradziona przez krasnoludzkich bandytów (być może, to oni zabili poprzednich ochroniarzy?).
       Usłyszawszy potencjalny zarobek od razu zabraliśmy się do przygotowań. Ponury, jako najwidoczniej doświadczony w podobnych napaściach, stworzył cały plan zasadzki. W tym samym czasie Iludil szukała jakichkolwiek trujących, niedobrych ziół, niestety bez powodzenia. To mi przypomina, że muszę zakupić jakiś środek usypiający przy najbliższej wizycie w mieście!
       Po kolacji i wielogodzinnych przygotowaniach... Zaczęło się. Mam teraz wrażenie mój piękny pamiętniczku, że to co później nastąpiło było błędem. To przez to dziwne uczucie w moim żołądku... Poczucie winy? A może to po prostu głód? Od tak dawna nic nie jadłam...
       Plan wyglądał tak:
              W poprzek drogi, w pobliżu kapliczki stoi nasz wóz. Ze zdjętym kołem. Kilkanaście metrów wcześniej z przygotowanymi łukami i strzałami elfy chowają się w krzakach, po przeciwnych stronach traktu. Na wozie, pod kocami, znajduje się nasz przywódca. Ja, otrzymałam wyjątkowo trudne zadanie, musiałam stać przed wozem, oczekując przyjazdu bandytów. Wykorzystując swój wdzięk i talent aktorski, miałam uśpić ich czujność i nawrócić na dobrą drogę. KRASNOLUDY przyjeżdżają, ja z nimi rozmawiam. Nie wyjdzie? Ponury wyskakuje, zaczyna się szybka walka, wygrywamy, bierzemy mapę, dokonujemy pochówku i odjeżdżamy.
       Wszystko z pewnością udałoby się perfekcyjnie, gdyby nie mały drobiazg. Przyjechali ludzie. Nie krasnoludy.
       - Ooo nie! Mój wóz! Moje koło! Och Morr, mój mroczny panie, przyślij mi dobrych przybyszy, którzy mi pomogą!
       - Witaj, może chciałabyś podzielić się z nami swoim złotem. - Powiedział jeden z szóstki przybyłych ludzi na koniach.
       - Ależ, ja nie posiadam żadnych dóbr materialnych. Wszystko co mam należy do mojego bóstwa. Chyba nie okradniecie Boga?
       -W takim razie oddaj nam swój wóz.
       - Ale mój wóz nie ma koła!
       - To oddaj nam konia...
       Nie jestem pewna jak długo trwała ta rozmowa, ani kiedy dokładnie Ponury postanowił wziąć sprawy w swoje ręce, a właściwie to w swój topór. Gdy zauważyłam jego morderczą i nieprzewidywalną szarżę zdążyłam tylko krzyknąć 'MORRA WAS UKARZE ZA WASZE BLUŹNIERSTWA' nim wielka broń małego najemnika przecięła mojego rozmówcę. Na pół. Od czubka głowy, aż do siodła. Ciepła krew spływała po dzielnym i zadziwiająco spokojnym rumaku.
       Uznawszy to za sygnał do działania dwa ukryte elfy podniosły łuki i zaczęły strzelać w stronę przyjezdnych.
       I tak to się zaczęło. Mieli dwie kusze, z których jednak bardzo mnie zraniła. Jeden z mężczyzn był leworęczny. Ten którego prawie zmiażdżyłam swoim pierwszym, jakże potężnym ciosem. A drugim zamieniłam jego główną ręką w krwawy ochłap.
       Była to naprawdę długa walka, wielokrotnie pudłowaliśmy. W pewnym momencie uciekłam przed kusznikami za wóz, by... wyjąć kuszę. Niestety moje bełty w ciemnościach leciały wszędzie, tylko nie w przeciwników.
       W końcu wygraliśmy. Zawiązałam jednego z kuszników, nieprzytomnego lecz dychającego, kawałkiem swojej szaty (unikając przy tym ostatniego siedzącego na koniu bandyty, próbującego mnie stratować, co przepłacił głową, ściętą przez Ponurego) i przeciągnęłam za wóz. Włożyłam właśnie ziemniaka w jego usta, jako rodzaj knebla, na wypadek gdyby się obudził, a elfy ponownie schowały się w krzaki gdy oni przybyli.
        Ciekawi mnie jaka była ich pierwsza myśl. Pełno krwi, kilka koni, pięć trupów. Strzały, bełty... Przecięty wpół mężczyzna wciąż 'siedzi' na koniu. A pośrodku brudny przedstawiciel ich rasy. Opiera się o wyższy od siebie topór. Zadowolony z siebie, z obłędem w oczach, nie wydaje się ranny, poza jednym małym draśnięciem. Cała posoka zdaje się pochodzić od przeciwników...
       - Witajcie - woła z oddali.
       - Witaj - odpowiedział zmieszany, prawdopodobny przywódca bandy.
       - Jak widzicie zdarzyła się tu mała potyczka, próbowali mnie okraść!
       - Taaak... Nas też próbowali... Ale obeszliśmy się z nimi łaskawiej...
       - Sami się na mnie rzucili! - zaprotestował krasnolud, łapiąc kolejno lejce koni poległych przeciwników. - Gdy tylko przeciąłem ich towarzysza na pół.
       Pamiętniczku najsłodszy, chowam się za wozem, nie mogę aktualnie skoczyć po więcej krwi, dlatego kończę ten wpis i czekam co nastąpi! Jutro opiszę ci resztę wydarzeń mój najbliższy przyjacielu.

Głodna,
Gruba Hanna

czwartek, 6 czerwca 2013

Kolejna ważna wieść!

     Moja droga drużyno, najprawdopodobniej, od następnej sesji (tj. od jutra) zaczniemy nową przygodę, choć znając was, to nigdy nic nie wiadomo. Niemniej jednak, gdy ją zaczniemy, zaczną obowiazywać pewne dodatkowe zasady. Przygotowany przeze mnie scenariusz będzie raczej krótki... Aczkolwiek, nie wiem jak długo zajmie wam uporanie się z nim. Dlatego też, a także ze względu na strukturę przygody, nie będzie już możliwości by postacie 'nagle się pojawiały'. Więc jeśli kogoś z was nie będzie na sesji, to albo musi wyznaczyć kogoś, kto się będzie 'opiekował' jego postacią, albo może na następne spotkania nie przychodzić, przynajmniej dopóki przygoda nie zostanie ukończona. Ta sama zasada tyczy się 'wcześniejszego wychodzenia'. Po prostu wasze postacie będą musiały cały czas trzymać się drużyny.
       Poza tym, cieszy mnie niezwykle, że z takim spokojem podchodzicie do śmierci waszych postaci, ale proszę, byście w najbliższej przyszłości zaczęli cenić życie waszych bohaterów... Bo ta przygoda powinna być dla was dość łatwa, jeśli będziecie 'dobrze grali', acz błędne decyzje mogą was WIELE kosztować.

       PS Jeśli zginie cała drużyna, zaczynamy zabawę od pierwszego poziomu ;)


Z poważaniem,
Wasz Kochany Waflowy Mistrz Gry O Wielkim Sercu

sobota, 2 marca 2013

Kolejna istotna wieść do młodych bohaterów!

  Posłuchajcie drodzy śmiałkowie, szczególnie Ci, którzy w najbliższym tygodniu zmierzą się z nowymi, prawdopodobnie dużo trudniejszymi zadaniami! Jam jest Wielka Mistrzyni Gry, co może wy wiecie, teraz gdy czytacie me słowa. Ale gdy gramy w DnD, to mnie NIE MA. Nie możecie reagować na moje gesty, nie możecie komentować "Na pewno te kamienne drzwi są tu dlatego, że mistrz gry chce żebyśmy stąd poszli!" ani "Ale to jest gotowa przygoda i tak było w scenariuszu!". Proszę, wczujcie się w wariatów, albo wasze postacie zostaną wzięte za świrów, a jedna z opcjonalnych zasad mówi, że aby zdobyć nowe umiejętności, musicie znaleźć nauczyciela... A wariatów nikt nie będzie uczył, ani nikt im nowego zadania nie przydzieli!
  Sprawa tyczy się podwójnie nawet ludzi, z którymi będę grać w Monastyra, gdyż tam wiara w "Jedynego" jest niezwykle istotna, a każdy napotkany na waszej drodze inkwizytor, jeśli uzna was za bluźnierców, bądź postacie opętane przez jakieś mroczne moce (zapewne jakiegoś demona, co się zwie "em gie"), bez mrugnięcia okiem skróci waszą głowę. A Monastyr to nie jest DnD, że bez problemu pokonacie armie strażników...

  Zaczęłam od przestrogi, ale teraz mam dla was kilka rad: jesteście ranni? Możecie w każdej chwili założyć obóz i odpocząć. Oczywiście, ktoś może was w każdej chwili zaatakować, acz są liczne sposoby, na zmniejszenie szans takich zdarzeń. I jeśli się nad czymś zastanawiacie, po prostu ubierzcie to w inne słowa np. "Może istoty, które zbudowały te drzwi, zamknęły tam coś strasznego, a to ma być rodzaj zabezpieczenia?", albo "Sądzicie, że ma sens podążanie tą ścieżką? Znajdziemy drogę do porwanego ulubieńca koboldów/dziwnego drzewa rodzącego niezwykłe owoce, o którym mówili mieszkańcy Oakhurst?". Oczywiście, możecie mnie się pytać, jak trudno będzie w coś trafić, co widzicie, co słyszycie. Nie ma jednak sensu pytanie "Ile ich tam jest", jeśli tego nie widzicie, acz co innego to rzec "Podchodzę do drzwi i nasłuchuję goblinów może znajdować się w środku". Jeśli nie chcecie się wczuwać w postać, nie odczuwacie z tego przyjemności, to nie wiem czy gra ma sens... W końcu nikt was do tego nie zmusza, nie zapominajcie o tym!
  Jeszcze jedno, jeśli trwa walka nie jest możliwe przeprowadzanie godzinnych dysput nad jednym krokiem. Od następnej sesji trochę zmieniamy zasady. Po pierwsze, każdy decyduje za siebie, pozostałe postacie, mogą poza swoim ruchem krzyknąć jedno, nieszczególnie złożone zdanie, w przeciwnym razie tracą własny ruch i być może nastawiają się na okazyjny atak. Po drugie, macie dokładnie zapisywać swoje PW, i zacznę też prowadzić własne notatki w tej sprawie, a także po skończonej sesji pytać się ile wam zostało, jeśli liczba nie będzie się zgadzać... Cóż, lepiej dla was aby taka sytuacja nie miała miejsca.

  Ponieważ w ten piątek sesji raczej nie będzie, jako że akurat w ten dzień wracamy, jeśli byście chcieli możemy zagrać w sobotę ;). Mogę udostępnić moje mieszkanie, kilka osób chciało się ostatnio na jakieś ciasto wprosić, a to da się załatwić bez problemu!

Wasz "wspaniały" Waflowaty Mistrz Gry

  PS Tak jak wy jesteście początkującymi graczami, tak i ja jestem początkującym MG, wcale nie mam większego doświadczenia! I dlatego że ja też robię błędy, liczne małe przewinienia wam odpuszczam, ale proszę... Zacznijmy grać trochę bardziej klimatycznie, dobrze? Ja jestem tylko waszymi uszami i oczami, rozsądek macie własny ;)
 

niedziela, 24 lutego 2013

Sesja 1 - "First a spark"

     Wątpię by chciało się wam czytać całość, ba nie polecam tego ;). W każdym razie jest to przypomnienie pierwszej części przygody, jako że NIKT nie prowadzi notatek, to jeśli chcielibyście sobie przypomnieć jak to zamieszczam to co sama zapamiętałam. Jest tu kilka istotnych szczegółów, na które w sumie, wtedy nie zwróciliście uwagi... Cóż, miłego ewentualnego czytania, za jakiś czas spróbuję dodać fragment drugiej sesji, który z pewnością będzie ciekawszy, chociażby ze względu na większą ilość "akcji" <3
A jeszcze jedno, bardzo przepraszam za wszelkie błędy, nawet mnie nie chciało się tego czytać xd



***

     Jak to się wszystko zaczęło? Otóż była sobie mała grupka początkujących poszukiwaczy przygód, wierząca, że odnajdzie swą sławę w Waterdeep. Jakież było ich szczęście, gdy udało się im znaleźć miłego właściciela karawany, zmierzającej w obranym przez bohaterów kierunku, gotowego zabrać ich ze sobą, i to za darmo! Trzeba dodać, że radość owego człowieka była jeszcze większa, gdyż znalazł sobie bezpłatnych ochroniarzy. Nie wierzył jednak w ich umiejętności walki, po prostu z doświadczenia wiedział, iż tacy śmiałkowie na widok uzbrojonych bandytów, bez namysłu rzucali się do ataku, umożliwiając w tym czasie rozsądnie tchórzliwym kupcom pognać jak najdalej od krwawej bitwy.
     Tym razem jednak, paskudna pogoda odstraszyła wszelkich groźnych przestępców od ataku, jednocześnie sroga śnieżyca zmusiła karawnę do opuszczenia traktu handlowego i zatrzymania się w najbliższej wiosce.
     Tak oto młodzi napaleńcy trafili do Oakhurst, małej, nieciekawej, zapomnianej wioski leżącej na Wybrzeżu Mieczy. "Pracodawca" uprzedził ich, że niezaplanowy postój prawdopodobnie potrwa przynajmniej do przesilenia zimowego, czyli prawie dwie dekadnie. Niewzruszeni bohaterowie, nie widząc innego wyjścia ruszyli do najbliższej (a przy tym jedynej w całej mieścinie) gospody, poszukując noclegu, a także licząc, że znajdą tam dla siebie zadanie, które jeśli nie zapewni im ogromnej sławy, to choć pomoże zarobić dość, by opłacić pobyt.
     "Pod Starym Dzikiem" zachwycił śmiałków jedynie dopasowaną nazwą. Drewniany budynek był tak stary i zniszczony, że pogardziły nim nawet korniki. Niemniej jednak, niezniechęceni (a przede wszystkim głodni) poszukiwacze, odażnie weszli do środka. Uraczył ich widok dwóch przekrzywionych stolików, przy każdym stały krzesła, niesprawiające wrażenia stabilnych; wysokiej lady, przy której znajdowało się kilka stołków, dwa były zajęte przez nieszczególnie czystych jegomości sączących mętny napój z brudnych kufli. Za ladą stał grubszy mężczyzna, najprawdopodobniej karczmarz, który omiótł przybyszy pełnym pogardy wzrokiem.
     -Czego tu chcecie? - Spytał nieprzyjaznym tonem gospodarz.
     -Witaj drogi karczmarzu... - Zaczęła nieporadnie Triss. - My... szukamy noclegu - a czując burczenie pustego żołądka dodała - oraz kolacji.
     -Ależ z wielką chęcią ugoszczę u siebie jakieś paskudne elfy. Specjalnie dla was, pokoje już od 2 sztuk złota. - właściciel przybytku uśmiechnął się wrednie.
     -Co!? Tak dużo?! - Przerażona Vey spojrzała na swoją leciutką sakiewkę, po czym zaczęła rozmawiać cicho z towarzyszami: swoją piękną, lecz małomówną siostrą Iblis; silną wojowniczką Triss oraz dzielnym druidem, Inarim.
     Po krótkich dyskusjach, cała czwórka podeszła do lady, wysyłając Iblis przodem.
     - Ja... Więc... - Zdezorientowana odwróciła się do przyjaciół - Yyy... Co mam robić?
     -Drogi karczarzu, jesteśmy głodni i spragnieni... Może podaj nam kolację, a później porozmawiamy o wynajęciu pokoju.
     -Oczywiście, mamy niezwykle pyszny chleb z pieprzem. Są jeszcze resztki z obiadu, świeże, soczyste mięsko, rzadkie o tej porze roku!
     -Eeeej... Czy tooo nie z teej kuuuury, co wczooraj zdeeechła? - odezwał się jeden z miejscowych.
     -Do tego zaoferuję wam miejscowy specjał, piwo! - Karczmarz zignorował wypowiedź swojego klienta.
     - Cóż... Może jednak... - Triss chciała zrezygnować z posiłku, jednak jej żołądek nie zgadzał się z tą decyzją. - Ech, no dobrze, ile będzie kosztował ten... kurczak?
     - Dla was... Hmm... 5 sztuk srebra od osoby, to wyjdą 2 sztuki złota od wszystkich.
     Bohaterowie spojrzeli po sobie zrozpaczeni, po czym Vey wygrzebała ze swej sakiewki 2 monety i rzuciła je na ladę.
     -I to rozumiem! Za chwilę podam posiłek!
     Rzeczywiście, już po chwili przed wędrowcami wylądowały talerze. Trzeba przyznać, iż osoba, która je przygotowywała musiała mieć talent... Kurczak był zimny, natomiast ziemniaki czarne, gorące i parujące. Niestety śmiałkowie nie wiedzieli, czy czarne były od brudu czy od spalenizny. Jako dodatek każdy otrzymał zmarnowany liść załaty, porcja Iblis zawierała nawet specjalną wysokobiałkową wersję, z uroczą małą gąsienicą po nim spacerującą. Młoda zaklinaczka, chcąc wywrzeć dobre wrażenie na stojącym przed nią karczmarzu uśmiechnęła się i odgryzła kawałek kurczaka, który okazał się... Niezwykle żylasty i paskudny w smaku. Niezrażona spróbowała trunku... Który okazał się jeszcze gorszy, mętna, kwaśna ciecz wykrzywiła twarz biednej elfki. Z trudem powstrzymała swój organizm od zwrócenia wszystkiego, wprost na gospodarza.
     -Czyżby coś Ci nie pasowało, marudny długouchy?! 
   -Ej, ej, karczmarzu, uważaj proszę jak zwracasz się do mojej siostry! Po prostu... my elfy mamy delikatne... kubki smakowe. - Vey próbowała załagodzić zaistniałą sytuację. - Powiedz proszę, czy nie masz może dla nas jakiegoś zajęcia? Jakiejś pracy, którą moglibyśmy wykonać w zamian z nocleg?
     -Hah, słyszaałeś Alden? - Zaśmiał się drugi z pijaków. - Kolejni poooszuki... poszukiwacze przygód! Jak ci coo poszlii do teeej świąąątyyni...
     Gruby mężczyzna spojrzał kpiąco na elfią drużynę i zaśmiał się pod nosem.
     -Takie długouche słabiaki, co nawet piwa wypić nie umieją, szukają przygód? Kulawy kobold by was pokonał!
     -Uważaj na swe słowa drogi karczmarzu! - Triss uniosła dłoń i chwyciła rękojeść miecza tkwiącego w skórzanej pochwie na plecach.
     - Bo co mi zrobisz słaby elfie? Sądzisz, że Twój miecz pomoże Ci w walce z moim wykidajłem?
     Usłyszawszy kroki, dzielna wojowniczka obróciła się za siebie. Przed nią stał przewyższający ją o głowę, potężnie zbudowany mężczyzna o szerokich barach, wrednym uśmiechu, trzymający w rękach olbrzymią maczugę.
     - Myślisz, że się go boję? Bez problemu pokonałabym go gdyby zaszła potrzeba!
     -Jesteś taka pewna? To może się zmierzycie, co długouchy?
     -Cóż... - Triss nie okazywała cienia strachu. - A może zawrzemy układ? Jeśli go pokonam przenocujesz nas za darmo i dasz nam informacje o tej całej... świątyni!
     - Nie masz szans na wygraną parszywy elfie... Ale też nie mogę zupełnie ryzykować, a nóż mój wykidajło się potknie i uda Ci się go pokonać... Jeśli wygracie, nocleg dla was wszystkich będzie kosztować 2 sztuki złota.
     -Ależ Triss! Co Ty robisz! Zastanów się chwilę! - Po proteście Vey, towarzysze ponownie postanowili się naradzić.
     Po kilku minutach ożywionej dyskusji, Triss uśmiechnęła się dumnie i spojrzała na karczmarza.
     - Zgadzamy się! - Po czym odwróciła się do wykidajło, wyciągnęła miecz i dodała - pokaż na co Cię stac osiłku!
     Walka była zacięta, choć przeciwnik wydawał się dużo potężniejszy, giętka elfka bez problemów unikała kolejnych ciosów. W pewnym momencie uniosła swą broń i potężnie grzmotnęła wielkiego mężczyznę, ten spojrzał na nią zdziwiony, zakołysał się niebezpiecznie, acz ostatecznie zdołał ustać na nogach. Niestety, kolejne trafienie powaliło biedaka na ziemię.
     Ciężko rzec czy gruby gospodarz był bardziej wściekły czy zdziwiony, mimo iż nie był człowiekiem honorowym, wolał nie zadzierać z niepozornie wyglądającą wojowniczką.
     -Jak mogłaś pobić mojego wykidajłę!? To... niemożliwe! Ech... Nie mam wyjścia wy parszywe stworzenia! Chcecie wiedzieć o jakiej świątyni mówili? Chodziło im o Bezsłoneczną Cytadelę... Przez tyle lat był spokój a teraz wszyscy się tym interesują! W każdym razie... Niewiele wiadomo o tym miejscu, mieszkają tam koboldy i te paskudne gobliny!
     -Wstrętne istooooty! Złodzieeeje! Gdyybyym był młody wyyykurzyyłbym ich staaamtąd!
     - Och, słuuuchajcieee podróóóżnicyy! - "Alden" zwrócił się do bohaterów - Tee małee śmierdzooonce paskuuudy kraaadną drzeeewa! Zawszeee! Tooo oni! tooo na peeeewno oni!
     Inari uniósł kpiąco swe idealnie równe brwi, spojrzał na siedzącą obok niego Iblis i wykonał pewien wiele znaczący gest.
     - O jakich drzewach mówicie panie? - Zapytała zaintrygowana Vey.
     - Te małe szumowiny raz na jakiś czas przybywają do miasta i sprzedają nam cudowny owoc... - Zaczął niechętnie mówić karczmarz, najwidoczniej chcąc uniknąć bełkotu dwójch pijaków. - Który ma magiczne właściwości...
     - On leeeeczy! Wszyyystko! Dzięęękiii niemuuu Jym odzyyyskała wzroook!
     - Zamknij się Alden! W każdym razie gdy owoc zostanie wykorzystany, sadzimy jego nasiona, licząc, że urośnie u nas takie samo wspaniałe drzewo. To mogłoby nam zapewnić bogactwo! Ale nie! Te wredne goblińskie pomioty kradną drzewka za każdym razem, jak osiągną metr wzrostu!
     -Ale... Jak to kradną? - Dopytywała się Vey.
     - Czego nie rozumiesz głupi elfie?! Drzewka mają metr wzrostu, wieczorem są, rano ich nie ma! Jak sądzisz, jaka może być tego przyczyna, co?! Oczywiście, że to te goblińskie ścierwa je kradną, chcą zachować monopol na cudowne czerwone jabłka!
     Znużeni bohaterowie zadali jeszcze kilka pytań, dzięki którym dowiedzieli się, że parenaście lat temu do miasta przybył inny człowiek, który też wypytywał o tę ruinę, a także, co zadecydowało o celu ich wyprawy, że w Bezsłonecznej Cytadeli mogą znajdować się niezliczone skarby, pochodzące z okresu jej świetności.
     Pełni nadziei, dzielni podróżnicy ruszyli do swoich pokoi i prędko położyli się spać, nie wiedząc jeszcze, jakie przygody przyniesie następny dzień...

sobota, 23 lutego 2013

Apostrofa do Pogromców Powietrza

Ten cudowny blog, powstał dla Was! Dla mojej dzielnej drużyny! Żebym jako Wasz kochany MG, mogła przypomnieć Wam w kolejnych notkach wydarzenia z poprzednich przygód, oraz aby ułatwić umawianie się na kolejne sesje. Oprócz tego, jeśli moja wspaniała drużyna (tj. Wy) będzie miała chęć dodać coś od siebie do tego bloga (rysunki, informację o postaciach, etc.) chętnie jej to umożliwię.
Cóż, to tyle w ramach wstępu, postaram się w najbliższym czasie nabazgrać co się działo w czasie waszego pierwszego spotkania, a wy w międzyczasie możecie pomyśleć, kiedy kontynuujemy "prequel".
Niech moc będzie z wami!
Wasz Wielki Waflowaty Miszcz Gry

PS Jeśli ktoś ma pomysł na tło czy coś, dajcie mi znać ;)