Drogi pamiętniczku, słodziutki niczym pieczone ziemniaczki oblane złocistym miodem, w ramach oszczędności piszę dzisiaj krwią. Krwią niewiernych.
Zacznę jednak od początku, czyli od wczoraj! Niezmiernie mi przykro, że nie wypełniłam mojego świętego obowiązku i nie zanotowałam dokładnie swojego wczorajszego jadłospisu, a także wszelkich wydarzeń. Oczywiście, teraz, gdy sobie o tym przypomniałam, nie spocznę dopóki nie nadrobię tego zaniedbania!
Kochany pamiętniczku, gdy ostatnio pisałam stoczyliśmy niezwykłe przygody w pewnej jaskini, a ten Ponury krasnolud wydał się... jeszcze bardziej ponury. Niestety, nie odkryłam jeszcze co go trapi, ale na pewno nie jest to błogosławieństwo Morra, wydaje się na to stanowczo zbyt żwawy.
Po zjedzeniu smakowitej, niekończącej się kiełbasy z Nuln zapiekanej w pyszniutkich ziemniaczkach, wyprowadziliśmy konie wraz z wozem i na drodze dyplomatycznego głosowania, uzgodniliśmy, że w czasie gdy drużyna będzie spać, ten który zaznał najwięcej odpoczynku, czyli krasnolud, będzie powoził.
Ach, jakie przyjemne miałam wtedy sny! Słodkie bułeczki z ziemniaczkami i prawdziwą domową szyneczką! Pochłaniałam zapachy, obrazy... I oczywiście pokarm. Niestety, mimo iż nie dałam się tak łatwo obudzić tupnięciu woźnicy, wystarczyło by ten zdradliwy elf krzyknął 'ziemniaki gotowe', by wyrwać mnie z krainy wspaniałości! Swoim wrzaskiem obudziłam tym samym Iludil, i w ten sposób wyrwani z objęć mojego bóstwa stanęliśmy przed drzwiami jakiegoś przybytku.
Moi towarzysze chcieli wspólnie zbadać budynek, z którego dobiegały wesołe odgłosy, jednak zauważywszy wyraz mojej twarzy, gdy patrzyłam głodna na wielkiego, apetycznie wyglądającego konia, Iludil postanowiła ze mną poczekać. W momencie pojawienia się młodego chłopaka, który zabrał od nas dwa, ogromne, chodzące kawałki mięska, weszłyśmy do gospody w ślad za naszymi wątpliwymi przyjaciółmi.
Jak się okazało, całość należała do niejakiego Bluemana Bluementeina, jeżeli mnie pamięć nie myli. Co ważniejsze, miejsce wypełniał zapach świeżo pieczonych ciastek! Krasnolud zdążył już zakupić nocleg dla naszej czwórki oraz smakowitą kolację, wraz z "wyśmienitym, znanym na prawie całym świecie piwem Bluemensteina". Zasłuchani w muzykę barda, próbując zrozumieć o czym śpiewa, a nawet nieudolnie dołączyć się do melodii, przyjrzeliśmy się pozostałym gościom. Nikt z nas nie odważył się spróbować zmierzyć z podejrzanym jegomościem grającym w kości, naszą uwagę przykuła grupka ludzi skupionych wokół gospodarza, który przemówił:
- Konkurs picia piwa! Zwycięzca otrzyma antałek mojego doskonałego, znanego na prawie całym świecie piwa Bluemensteina!
Cóż za wyborna okazja! Można coś wygrać! Wygrywanie jest wspaniałe, zaczęliśmy więc wspólnie przekonywać Ponurego, by wziął udział, krasnoludy mają przecież mocną głowę. A przynajmniej powinny. I wtedy, mój najdroższy pamiętniczku, słodziutki przyjacielu popełniłam błąd. Powiedziałam słowa, których żałuję do teraz...
- Dawaj Ponury, rozchmurz się! Piwo jest pomocą na wszystkie smutki! Jeśli Ty pójdziesz, to ja też!
Przekonany moim niezaprzeczalnym urokiem osobistym, muskularny, brodaty i nieprzeciętnie niski najemnik musiał wziąć udział w konkursie, a ja, związana obietnicą, wraz z nim. Początek był bardzo dobry, ta nieszczególnie ładna panienka upadła, ba! Udało mi się trafić do pierwszej czwórki. W pewnym momencie zaczęło mi się kręcić w głowie... Zachwycona swoim nowym rekordem w piciu tego zacnego trunku, podniosłam kolejny kufel i... Ponownie wpadłam w objęcia Morry. Było całkiem przyjemnie. Co więcej miałam rację, krasnolud wygrał! Wyglądając jeszcze gorzej niż zwykle udał się na spoczynek.
W czasie mojego zasłużonego odpoczynku, nasz wysoki złodziej zawarł układ z niejakim Helmutem, mieliśmy służyć za ochronę w transporcie soli. Gdy to teraz wspominam pamiętniczku, zdaję sobie sprawę, że ani wtedy, ani później nikt z nas nie zapytał, ani gdzie jedziemy, ani skąd jest owa sól. Odpowiedzią na wszystkie pytania, okazał się zysk. Złote Korony. Pieniądze. Złote Monety Warte Dużo Złocistych Ziemniaków. Nawet na pytanie, co stało się z poprzednimi ochroniarzami.
Podobno przytulałam się do podłogi przez jakąś godzinkę, nim wstałam i podeszłam do karczmarki.
- Ja... W-woda. - Powiedziałam zgrabnie, a moja prośba została wynagrodzona całym dzbanem. Wody. Wylanym na mnie.
Odświeżona, przekąsiłam kilka ciastek, po czym doznałam przebłysku mojej niebywałej inteligencji i ponownie podeszłam do tej miłej kobiety. Niestety, z okruszkami w buzi i alkoholem w żołądku, byłam odrobinę niezrozumiała.
- Ja... W-woda. Dzbaaaaan. Woooda. Mokro. - Pomagałam sobie w opisie odpowiednimi gestami, a moje starania zostały nagrodzone całym dzbankiem wody, który wraz z cudowną Iludil wniosłam na górę.
Minimalnie zamroczona, zapomniałam nie tylko o zabezpieczeniu drzwi przed nocnymi wizytami, ale także o wieczornym wpisie, mój cudowny pamiętniczku, i co najgorsze o modlitwie do najwspanialszego Morra.
Brak modlitwy władca mojego życia, losu, śmierci, snów a nawet serca, ukarał brakiem... snów. Wybudzona krzykami Helmuta, wypiłam dzban wody, dzięki czemu nie odczuwam dziś zbyt wielu skutków wczorajszej zabawy.
I w ten sposób wyruszyliśmy w podróż! Na drogę zrobiliśmy sobie smaczne kanapki, moja składała się z ciastek. Przekładanych ciastkami. Przed wyjazdem stanęłam przed Helmutem, i rzekłam, że ' Jestem na Twoje usługi panie', na co mój rozmówca oraz wszyscy obecni przybrali dziwny wyraz twarzy.
Zatrzymaliśmy się na postój koło kapliczki Morra, gdzie odnowiłam błogosławieństwo na naszym ekwipunku i odprawiłam długie modlitwy. W tym czasie Ponury ostrzył topór. O brodę. A Helmut wziął elfa na stronę, i zaproponował mu układ. Mieliśmy odzyskać mapę do jakiegoś skarbu. Została skradziona przez krasnoludzkich bandytów (być może, to oni zabili poprzednich ochroniarzy?).
Usłyszawszy potencjalny zarobek od razu zabraliśmy się do przygotowań. Ponury, jako najwidoczniej doświadczony w podobnych napaściach, stworzył cały plan zasadzki. W tym samym czasie Iludil szukała jakichkolwiek trujących, niedobrych ziół, niestety bez powodzenia. To mi przypomina, że muszę zakupić jakiś środek usypiający przy najbliższej wizycie w mieście!
Po kolacji i wielogodzinnych przygotowaniach... Zaczęło się. Mam teraz wrażenie mój piękny pamiętniczku, że to co później nastąpiło było błędem. To przez to dziwne uczucie w moim żołądku... Poczucie winy? A może to po prostu głód? Od tak dawna nic nie jadłam...
Plan wyglądał tak:
W poprzek drogi, w pobliżu kapliczki stoi nasz wóz. Ze zdjętym kołem. Kilkanaście metrów wcześniej z przygotowanymi łukami i strzałami elfy chowają się w krzakach, po przeciwnych stronach traktu. Na wozie, pod kocami, znajduje się nasz przywódca. Ja, otrzymałam wyjątkowo trudne zadanie, musiałam stać przed wozem, oczekując przyjazdu bandytów. Wykorzystując swój wdzięk i talent aktorski, miałam uśpić ich czujność i nawrócić na dobrą drogę. KRASNOLUDY przyjeżdżają, ja z nimi rozmawiam. Nie wyjdzie? Ponury wyskakuje, zaczyna się szybka walka, wygrywamy, bierzemy mapę, dokonujemy pochówku i odjeżdżamy.
Wszystko z pewnością udałoby się perfekcyjnie, gdyby nie mały drobiazg. Przyjechali ludzie. Nie krasnoludy.
- Ooo nie! Mój wóz! Moje koło! Och Morr, mój mroczny panie, przyślij mi dobrych przybyszy, którzy mi pomogą!
- Witaj, może chciałabyś podzielić się z nami swoim złotem. - Powiedział jeden z szóstki przybyłych ludzi na koniach.
- Witaj, może chciałabyś podzielić się z nami swoim złotem. - Powiedział jeden z szóstki przybyłych ludzi na koniach.
- Ależ, ja nie posiadam żadnych dóbr materialnych. Wszystko co mam należy do mojego bóstwa. Chyba nie okradniecie Boga?
-W takim razie oddaj nam swój wóz.
- Ale mój wóz nie ma koła!
- To oddaj nam konia...
Nie jestem pewna jak długo trwała ta rozmowa, ani kiedy dokładnie Ponury postanowił wziąć sprawy w swoje ręce, a właściwie to w swój topór. Gdy zauważyłam jego morderczą i nieprzewidywalną szarżę zdążyłam tylko krzyknąć 'MORRA WAS UKARZE ZA WASZE BLUŹNIERSTWA' nim wielka broń małego najemnika przecięła mojego rozmówcę. Na pół. Od czubka głowy, aż do siodła. Ciepła krew spływała po dzielnym i zadziwiająco spokojnym rumaku.
Nie jestem pewna jak długo trwała ta rozmowa, ani kiedy dokładnie Ponury postanowił wziąć sprawy w swoje ręce, a właściwie to w swój topór. Gdy zauważyłam jego morderczą i nieprzewidywalną szarżę zdążyłam tylko krzyknąć 'MORRA WAS UKARZE ZA WASZE BLUŹNIERSTWA' nim wielka broń małego najemnika przecięła mojego rozmówcę. Na pół. Od czubka głowy, aż do siodła. Ciepła krew spływała po dzielnym i zadziwiająco spokojnym rumaku.
Uznawszy to za sygnał do działania dwa ukryte elfy podniosły łuki i zaczęły strzelać w stronę przyjezdnych.
I tak to się zaczęło. Mieli dwie kusze, z których jednak bardzo mnie zraniła. Jeden z mężczyzn był leworęczny. Ten którego prawie zmiażdżyłam swoim pierwszym, jakże potężnym ciosem. A drugim zamieniłam jego główną ręką w krwawy ochłap.
Była to naprawdę długa walka, wielokrotnie pudłowaliśmy. W pewnym momencie uciekłam przed kusznikami za wóz, by... wyjąć kuszę. Niestety moje bełty w ciemnościach leciały wszędzie, tylko nie w przeciwników.
W końcu wygraliśmy. Zawiązałam jednego z kuszników, nieprzytomnego lecz dychającego, kawałkiem swojej szaty (unikając przy tym ostatniego siedzącego na koniu bandyty, próbującego mnie stratować, co przepłacił głową, ściętą przez Ponurego) i przeciągnęłam za wóz. Włożyłam właśnie ziemniaka w jego usta, jako rodzaj knebla, na wypadek gdyby się obudził, a elfy ponownie schowały się w krzaki gdy oni przybyli.
Ciekawi mnie jaka była ich pierwsza myśl. Pełno krwi, kilka koni, pięć trupów. Strzały, bełty... Przecięty wpół mężczyzna wciąż 'siedzi' na koniu. A pośrodku brudny przedstawiciel ich rasy. Opiera się o wyższy od siebie topór. Zadowolony z siebie, z obłędem w oczach, nie wydaje się ranny, poza jednym małym draśnięciem. Cała posoka zdaje się pochodzić od przeciwników...
- Witajcie - woła z oddali.
- Witaj - odpowiedział zmieszany, prawdopodobny przywódca bandy.
- Jak widzicie zdarzyła się tu mała potyczka, próbowali mnie okraść!
- Taaak... Nas też próbowali... Ale obeszliśmy się z nimi łaskawiej...
- Sami się na mnie rzucili! - zaprotestował krasnolud, łapiąc kolejno lejce koni poległych przeciwników. - Gdy tylko przeciąłem ich towarzysza na pół.
Pamiętniczku najsłodszy, chowam się za wozem, nie mogę aktualnie skoczyć po więcej krwi, dlatego kończę ten wpis i czekam co nastąpi! Jutro opiszę ci resztę wydarzeń mój najbliższy przyjacielu.
Pamiętniczku najsłodszy, chowam się za wozem, nie mogę aktualnie skoczyć po więcej krwi, dlatego kończę ten wpis i czekam co nastąpi! Jutro opiszę ci resztę wydarzeń mój najbliższy przyjacielu.
Głodna,
Gruba Hanna